Rozmiar alergii nas czasem zadziwia – byłby nie do pomyślenia jeszcze kilkadziesiąt lat temu.
Mniej czy bardziej „naukowo” większość z nas byłaby w stanie wskazać choć część przyczyn takiego stanu rzeczy: zanieczyszczenie środowiska, chemiczne dodatki do żywności, żywność modyfikowana, stres, który, jak pozostałe czynniki ,ma wielki wpływ na zachowanie naszego systemu odpornościowego i florę jelitową… Jesteśmy częścią naturalnego środowiska i nie stoimy ponad jego prawami, lecz tak samo im podlegamy. Przez swą krótkowzroczność , głupotę, zachłanność … skierowaliśmy ostrze chorób we własnym kierunku.
Najczęściej słyszymy o alergii wziewnej i pokarmowej, choć jest też np. kontaktowa (jak w każdej innej – musi dojść do kontaktu jakiegoś alergenu z naszym organizmem tą czy inną drogą, ale tu chodzi o kontakt przez skórę). Charakter mojej strony i mojej działalności podpowiada, że tu zajmę się alergią pokarmową, choć oczywiście duża ilość alergenów wnikających jedną drogą do organizmu (np. przez śluzówkę nosa, albo właśnie przez śluzówkę układu pokarmowego) pobudza silną reakcję systemu immunologicznego w całym organizmie. Poza tym w medycynie św. Hildegardy są różne sposoby na wyciszenie reakcji alergicznych, bez względu na rodzaj alergii. Jednak rzeczywiście na tej stronie, Drodzy Czytelnicy, znajdziecie głównie wskazówki związane z właściwym odżywianiem, więc i zagadnieniem alergii pokarmowej.
Myślę, że początki bardziej świadomego odżywiania, są najtrudniejsze, gdyż trzeba „wydreptać nowe ścieżki” począwszy od zakupów (np. zacząć czytać te, niestety, maleńkie literki, które informują nas o składzie produktu), rozejrzeć się gdzie np. raz w tygodniu, mogę kupić porządne jajka, czy warzywa, albo poprosić koleżankę, a w następnym tygodniu ja dla niej wezmę…
Potem to już „idzie z automatu”, wchodzi w nawyk – sposób gotowania, wybór produktów…już wiemy która firma tak, która nie, poznajemy po kolorze opakowania… np. której firmy rodzynki są siarkowane, a która wytwarza produkt bez dwutlenku siarki…
Często jest tak, że wcześniej się nad tym nie zastanawialiśmy, ale alergia, czy inne problemy zdrowotne, stały się przysłowiowym „batem”, który nas pozytywnie zmobilizował. Zaczynamy pytać, czytać, próbować, gotować… docierają do nas różne, często sprzeczne informacje, dotyczące tzw. zdrowego żywienia… niemniej – rozpoczęliśmy jakieś poszukiwania. Uważam, że kuchnia św. Hildegardy z Bingen, jest tu najlepszą pomocą na drodze. Nasza współczesna nauka odkrywa coraz to nowe zakątki tajników natury, bierze wszystko pod mikroskop, jest więc często ciekawa, ale i bardzo analityczna, specjalizacyjna wręcz. Czasem można odnieść wrażenie, ze i człowieka podzieliłaby na atomy i myślę, że wskazówki świętej z Bingen są często pomocną syntezą, gdyż ona miała dar widzenia człowieka jako całości. Podobnie widziała naturę różnych gatunków, które człowieka otaczają. Aby wyjaśnić na przykładzie: współczesna dietetyka powie nam o tym jak wiele witaminy C zawierają truskawki i jakie są przez to wartościowe, choć lojalnie uprzedzi nas, że mogą wywołać alergię, św. Hildegarda powie nam wprost, że mają działanie proartretyczne, zawierają wiele pleśni (jako miękkie owoce rosnące przy ziemi) itd.
W dużym skrócie można powiedzieć, że bazą kuchni św. Hildegardy jest leczniczy – prastary orkisz, warzywa, owoce i zioła – te, które wskazała jako prozdrowotne dla człowieka. Są też inne produkty (mięso, nabiał, ryby… będące ważnym uzupełnieniem diety). W każdej z tych grup możemy liczyć na podpowiedź świętej, który gatunek tak, który nie, a jeśli , to dla kogo i „pod jaką postacią”. No bo co innego posłuży człowiekowi z tłustym ciałem, a inne wskazówki są dla tych „co nie rzucają cienia”. : ) Co innego dobrze strawi człowiek zdrowy, a co innego ktoś osłabiony czy wychłodzony itd.
Oczywiście wskazówki św. Hildegardy to nie wszystko, potrzebny jest zdrowy rozsądek, gdyż żyjemy w czasach w których cukier jest rafinowany, zboża modyfikowane, mleko homogenizowane …, a większość produktów zawiera „polepszacze” (cóż za ironiczna nazwa) i konserwanty, barwniki… Dochodzi często do alergii krzyżowych i system immunologiczny (odpornościowy) np. naszego dziecka, uczy się odczytywać jako intruza jakieś białko z pożywienia, którego, w bardziej fizjologicznych warunkach, nigdy by tak nie odczytało.
Aby poprawić funkcjonowanie przy alergii potrzebna jest cierpliwość, uważność, a my jesteśmy teraz tak często niecierpliwi, chcielibyśmy wszystko szybko załatwić jakąś świetną tabletką, lubimy łatwe rozwiązania… A tu nie ma tak łatwo… Nawet jeśli zastosujemy zamienniki np. mleko kokosowe zamiast krowiego i będziemy je codziennie serwować (sobie czy jakiemuś alergikowi z rodziny) to jest duże prawdopodobieństwo, że uczulimy się na orzech kokosowy, gdyż za dużo będziemy mieć tego białka w naszym organizmie, zwłaszcza, że to nowe białko, z innej półkuli (choć stać tak się może także z rodzimym produktem). Tu potrzebne jest to „nieuchwytne” discretio” o którym pisze św. Hildegarda – umiarkowanie, a więc wyczucie, zdrowy rozsądek, rotacja w diecie, czy próby wprowadzania czegoś ponownie po dłuższym czasie i rozpoczynając od maleńkich ilości…
O alergiach można mówić bardzo dużo, bo temat jest złożony, szczególnie dlatego, że każdy z nas jest inny, na inne produkty zdążył się uczulić, ma nieco inny rytm życia, przemianę materii, mamy tez różne grupy krwi, spadek po odmiennie żyjących przodkach (nie przesadzałabym tutaj, jednak sama zaobserwowałam, że to nie jest bez znaczenia i osobiście uważam, że odkrycie dr d’Adamo rzuciło pewne światło na różnice między nami…w mojej praktyce dietetycznej traktuję to jako jedną z cegiełek układanki, dla pełniejszego obrazu).
Oczywiście, można jednak mówić o pewnych statystykach, tworzyć pewne uogólnienia.
Pisze się np. że jednym z najczęstszych białek wywołujących alergię jest białko mleka krowiego. Czemu tak się stało? Odpowiedzi pewnie też się domyślamy: jakość nabiału. Przyznać też trzeba, że krowie mleko, to mleko zupełnie odmiennego gatunku niż ludzki – to nie jest zwierzę z naczelnych, ani nawet zwykły roślinożerca (czy wszystkożerca) tylko zwierzę przeżuwające o kilku żołądkach, z zupełnie innym zapotrzebowaniem, jeśli chodzi o skład białek mleka, z zupełnie inną florą jelit!! Gatunek ludzki nauczył się z czasem trawić mleko ( i jego przetwory) zwierząt kopytnych (także przeżuwających), począwszy od plemion koczowniczych, które właśnie udomowiły zwierzęta , ( powstała gr. krwi B), jednak to był zupełnie inny nabiał.
Wiele obrotów wielkich koncernów ma zyski dzięki stereotypom, pewnym skojarzeniom, które w sobie nosimy i na których bazują twórcy reklam. Farbowane jogurciki przedstawia się nam jako źródło wapnia, które jest niezbędne do budowy kości. W najlepszej wierze kupujemy je dzieciom, mimo, że nie ma tam przyswajalnego wapnia. Wapń nie jest zresztą najbardziej deficytowym pierwiastkiem w naszej diecie, powszechnie występuje w wielu innych produktach, także pochodzenia roślinnego. Często nie możemy go przyswoić, gdyż mamy ogromne niedobory wit. D3. Jednak nasza podświadomość często z białym mlekiem i jego przetworami kojarzy zdrowy, biały ząbek naszego dziecka. Podobnie u starszych ludzi – często mają osteoporozę, która jest wynikiem zakwaszenia organizmu – organizm rozpuszcza własne kości, by ratować całość – zalkalizować pH, by przeżyć i wykorzystuje tu sole wapnia z kośćca, a ludziom tym każe się jeść duże ilości nabiału, który oczywiście organizm zakwasza (i przy okazji – wychładza). Nie jestem przeciwniczka nabiału jako takiego. Zresztą św. Hildegarda też nie wykluczała go z diety, zalecała jedynie umiar, dokładnie też wskazywała komu jaki nabiał służy a jaki nie służy. Gdyby wypisać plusy i minusy tamtego nabiału, myślę, że właśnie wiele by zależało od owego świadomego umiaru, a głównym plusem było to, że ratował ubogą ludność rolniczą przed głodem (wszak tak rzadko mogli jadać mięso zarezerwowane dla szlachty). Współczesny nabiał niestety często tych plusów nie ma, wnosi natomiast minusy i alergizuje (czego chyba najbardziej „barwną” kwintesencja jest mleko UHT, które ma zupełne ZERO wartości odżywczych, natomiast obciąża, alergizuje organizm i zawala go jeszcze „promiażdżycową” płytką).
Pozostawiam to wszystko pod rozwagę, niech każdy sam szuka i patrzy co mu służy, jednak, szczególnie przy dużym zakwaszeniu organizmu (co jest powszechne, gdyż wielu z nas je głównie to co nas zakwasza) a już w szczególności osobom z gr krwi 0, radziłabym troszkę poczytać o tym, poobserwować się i ewentualnie zweryfikować swoje poglądy nt „niezbędności” nabiału w diecie, zwłaszcza codziennej diecie (poza masłem oczywiście, które jest niezwykle wartościowym i potrzebnym produktem). Jeśli jesteście przekonani, że dobrze trawicie nabiał i macie możliwość zdobycia jakkolwiek wartościowego nabiału, to dobrze. Jeśli macie tendencje do duszności, posłuchajcie św. Hildegardy i zrezygnujcie z zapiekanych serów.
Drugim częstym alergenem jest białko pszenicy. Przeznaczyłam temu zagadnieniu oddzielny artykuł
orkiszanka.pl/artykuly/1016-pszenica
Także artykuł zatytułowany „Celiakia a dietetyka św. Hildegardy” może wiele wyjaśnić osobom, które zaobserwowały, że lepiej się czują na diecie bezglutenowej (jest więc dedykowany nie tylko osobom chorym na celiakię, która jest po prostu najsilniejszą odpowiedzią na inwazyjny gluten). Przybliża w szczególności to, jak się ma alergia na gluten do spożywania prastarego orkiszu.
orkiszanka.pl/artykuly/1002-celiakia-a-dietetyka-sw-hildegardy
Jajka z kolei są często traktowane „całościowo”, a niejednokrotnie bardziej uczula białko, które i tak nie ma większych odżywczych wartości, zaś żółtko zawiera wiele niezwykle cennych składników i mogłoby by nie wypadać z diety, gdyby było „potraktowane” oddzielnie. Oczywiście odradzam jajka fermowe, szczególnie białka, w których odkłada się najwięcej składników z modyfikowanych pasz.
Coraz częściej słyszy się o alergiach na jabłka czy marchew. Myślę, że byłoby dużo mniej tych alergii, gdybyśmy nie podawali dzieciom przedwcześnie „słoiczków”, a szczególnie soczków. Tutaj rozsądne spojrzenie św. Hildegardy, by świadomie postępować z „surowizną” byłoby pomocne w zdrowym spojrzeniu. Zresztą nasłuchałam się już niejednej opowieści o tych „kontrolowanych uprawach” z których są produkowane „słoiczki” dla dzieci. Kto ma rodziców, teściów na wsi, jest tu wygrany. Karmienie do 6-go miesiąca samą piersią, szczególnie we współczesnym świecie, jest dla dziecka optymalne, oczywiście jeśli mama nie żywi się wtedy mlekiem UHT, płatkami Nestle, „przeglutenowionymi” bułami popijanymi sokam : ), że już nie wspomnę o produktach zawierających sama chemię, czy gotowych supermarketowych słodyczach na utwardzanych tłuszczach… : ) itd.
(Jeśli ktoś szuka podpowiedzi jak karmić małe dziecko w wieku niemowlęcym i później, zgodnie z nauką świętej z Bingen, polecam np. poświęcony temu rozdział w książce dr. Strehlowa zatytułowanej „Żywność, która leczy…”)
Nie będę mnożyć opisu alergenów.
Jak wspomniałam – każdy z nas jest indywiduum.
W razie potrzeby – służę dietetyczną poradą. Zachęcam też do samodzielnego „studiowania” książek, które w przystępny sposób przybliżają nam dietetyczne dziedzictwo św. Hildegardy „od kuchni” – łącznie z wieloma fajnymi przepisami. Przykładowy tytuł powyżej podałam, wiele z tych książek można nabyć w firmie „Sunvita”. Serdecznie zapraszam też na nasze wspólne warsztaty kulinarne z cyklu „Gotuj ze św. Hildegardą”, które w sposób prosty i praktyczny przybliżają tą wiedzę. Robimy na nich potrawy najprostsze, gdyż mam świadomość, jak bardzo zabiegani jesteśmy… To jest właśnie fenomenalne – prosto, smacznie i bardzo wartościowo. Zawsze można mieć wpływ na przebieg warsztatów, przez zgłoszenie swojego „zapotrzebowania”. Oczywiście jest obecny na warsztatach prastary orkisz, ale robimy też wiele potraw bezglutenowych, zwłaszcza jeśli w grupie są osoby, które na razie (lub na dłuższy czas ) muszą się wyrzec nawet „dobrego” glutenu z powodu alergii, czy innych uwarunkowań zdrowotnych (znów odsyłam do artykułu „Celiakia a dietetyka św. Hildegardy”). Z pewnością w naturalny sposób można na tych warsztatach chłonąć jak uniezależnić się (przynajmniej trochę!) od „wszechobecnej” pszenicy , czy nabiału i nie odczuwać tego dotkliwie. Można też zadziwić się na nowo – jak proste rzeczy mogą być smaczne i mogą zastąpić produkty na które niepotrzebnie wydawaliśmy pieniądze. Kuchnia św. Hildegardy „jest zaraźliwa”! : )